Ogłoszenie

Prace nad zmianą domeny ruszyły.

Cytat na Grudzień

Pisanie nie polega jedynie na wyrażaniu myśli, to także głęboka zaduma nad wymową każdego słowa. - Paulo Coelho, "Czarownica z Portobello"

#1 2009-09-26 23:33:06

 Markus

http://www.przemo.org/phpBB2/forum/files/administrator_203.png

7006174
Zarejestrowany: 2009-03-23
Posty: 2644
Punktów :   
WWW

Wezwanie nr 2 - Akejszon vs Czarlajna

Kolejność przypadkowa.

Tekst nr 1
Najstarsze elfy pamiętały jeszcze bizantyjskiego świętego Bazylego, rosyjskiego Dziadka Mroza, a nawet mało znanego wielkopolskiego Gwiazdora i oczywiście Świętego Mikołaja. Najstarsze elfy pamiętały czasy, kiedy nie były elfami, a tylko nienazwanymi zjawami. Dlatego teraz nie ekscytowały się amerykańskim Santa Clausem. Nie dawały mu też specjalnie dużo czasu. Wiedziały, że przy obecnym stanie rzeczy długo nie pociągnie…
W uroczej krainie Santa Clausa wszystko pokrywał biały puch, fabryki zabawek były ekologiczne, a wszyscy pomocnicy szeroko uśmiechnięci. Sam gospodarz wyglądał jak żywcem zdjęty z ciężarówki coca-coli, a jego „hoł, hoł, hoł” regularnie zagrzewało elfy do pracy. W krainie była tylko jedna jedyna zakazana rzecz, o której mieszkańcy bali się głośno rozmawiać. Ciasteczka…
Amerykańskie dzieci mają pewien bardzo niewygodny dla Santa Clausa zwyczaj- lubią zostawiać dla niego ciasteczka i szklankę mleka. Może czują się zobowiązane wynagrodzić mu jakoś trud roznoszenia prezentów w tylu domach? A może po prostu nie chcą czuć się winne, że tylko one mają radość z Gwiazdki? Stanta Claus, gdyby na chwilę przestał być dobrodusznym grubasem, odpowiedziałby „A gówno mnie to obchodzi, niech tylko przestaną!” W tym momencie trzeba się wczuć w jego rolę: ma do odwiedzenia kilka milionów domów w jeden wieczór; dodatkowo musi zjeść z wszystkie ciasteczka dla niego pozostawione. Bo przecież nikt nie chce zawieść tych małych słodkich dzieciaczków, przyszłości naszego świata, prawda? Wychodzi na to, że Santa Claus ma za obowiązek wepchnięcia w siebie kilkadziesiąt milionów przepysznych, domowych ciasteczek. Skutkuje to nerwicą na widok podobnego wypieku w każdy inny dzień roku niż Wigilia Bożego Narodzenia.
Z tego też powodu elfim pomocnikom Santa Clausa nie wolno wspominać o ciasteczkach, rysować ciasteczek, oglądać fotografii ciasteczek, a tym bardziej jeść ciasteczek. Muszą sprawdzać przesyłki i listy z życzeniami dzieci, by przypadkiem jakieś ciasteczko nie zostało znalezione przez Santa Clausa i żeby nie dostał jakiegoś zawału. Kiedyś miała miejsce taka sytuacja. Tajemniczy wróg dobroczyńcy dzieci przysłał paczkę ciasteczek, że niby od wdzięcznej latorośli. Claus po otwarciu pudełka padł na ziemię, nie wydawszy z siebie dźwięku jak trafiony piorunem. Trzeba było wiele gorącej herbaty z prądem, by się po tym pozbierał.
Tak więc nic dziwnego, że nerwy biednego Santa Clausa były w strzępach…

- No, Chrabaldzie, to już będzie koniec czasu, który dałeś Santa Clausowi- powiedział skrzekliwy głos starego elfa.- Coś mi mówi, że zgodnie z zakładem będziesz musiał zatańczyć taniec brzucha. Hłe hłe hłe!
- Nie wydaje mi się, żeby Chrabald był do tego zdolny- odparł inny pomarszczony elf, patrząc na kolegę dotkniętego paraliżem.
- Ghrłeh, hyrr, hyrr- dodał Chrabald ze swojego wózka.
- Poza tym, Chrabald ma rację, Gono. Gwiazdka jeszcze nie minęła.
- Pff…


Santa Claus przejęty swoją rolą, sprawdzał, czy przygotowania do świąt idą tak jak należy. Doglądał pracujących elfików, zarządził częstsze treningi reniferów i konserwację sani. Osobiście łatał swój słynny bezdenny worek na prezenty i starał się utrzymywać dietę. Wszystko szło w jak najlepszym porządku: renifery były we wspaniałej formie, produkcja zabawek szła jak po maśle, a nowa konstrukcja płoz do sań zaskoczyła wszystkich swoją nowoczesnością. Za powiadały się wspaniałe święta. Ale do czasu…
Schody się zaczęły, gdy okazało się, że wśród elfów rozpleniła się dziwna zaraza- zaczęły narzekać na senność, a już po niewielkim wysiłku padały ze zmęczenia. Żona Santa Clausa, siwa staruszka w owalnych okularach, wykazała się niezłym wigorem, policzkując swego męża, wykrzyczawszy, że nie będzie jej zdradzał z silikonowymi podrostkami. Na dowód pomachała mu przed oczami fotografią, na której widniał gruby brodacz w niedwuznacznej pozycji z młodą następczynią Pameli Anders. Na domiar złego, w saniach popsuł się odtwarzacz płyt. Na takie rewelacje, Santa Claus nie mógł zrobić nic innego jak tylko zamknąć się w swoim gabinecie i popijać herbatę z rumem.
Nieszczęśliwy Santa Claus zasiadł przy szerokim drewnianym biurku. Z rozrzewnieniem popatrzył na fotografię z dawnych lat, na której on i jego ukochana trzymali się w uścisku. Zrezygnowany przesunął wzrokiem po ścianach ozdobionych obrazami ze świątecznymi motywami. Wtem zamarł rażony przerażeniem. Z trudem wziął kolejny oddech i z szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w jeden z obrazów. W końcu otrząsnął się z otępienia i gorączkowo wypadł z pomieszczenia. Oparł się o zatrzaśnięte drzwi i osunął się po nich na ziemię. Za wszelką cenę starał się wymazać ze wspomnień malunek ciasteczka…
Żeby zająć czymś myśli, Santa Claus poszedł sprawdzić, jak się sprawy mają z tajemniczą epidemią wśród skrzatów. Na hali produkcyjnej uwijało się tylko kilka najbardziej wytrwałych pracowników, ale i oni chowali ukradkowe ziewnięcia. Santa Claus pokręcił z rezygnacją głową. Idąc dalej niemalże potknął się o elfika zwiniętego w kłębek i cicho pochrapującego. Gdy ponowił swój obchód, Claus zastanawiał się, czy tarcza zegarka śpiącego była stylizowana na ciasteczko, czy tylko mu się wydawało.
Zauważył, że na każdym kroku nerwowo się rozgląda, a no czoło wystąpił mu pot. Ręce, które niezauważalnie się trzęsły, wcisnął w kieszenie kożucha. Uspokoiwszy się trochę, ruszył w kierunku stajni, licząc, że tam wszystko pozostało w normie. Stajnia przywitała go kojącym zapachem siana i sierści reniferów. Jednak całe ukojenie zniknęło, gdy wzrok Santa Clausa spoczął na żłobach reniferów po brzegi wypełnionych ciasteczkami. Czuł, jak kawałeczki czekolady otulone kruchym ciastem wpatrują się w niego szyderczo. Wziął świszczący oddech, gdy poczuł jak ciemna mgła zachodzi mu na oczy. Wybiegł szybko ze stajni, w której zapach siana zamienił się w duszący odór.
Opadł na kolana i ukrył spoconą twarz w dłoniach. Coś było zdecydowanie nie tak. Czyżby tajemny wróg Santa Clausa ponowił próby zamachu na jego życie? A może Santa Claus zwyczajnie zwariował?
Wziął jeszcze jeden rzężący oddech i padł twarzą w śnieg.

Nikt nie udawał, że uważa to za taktowne. Pomocnicy i żona Santa Clausa pogrążeni w żałobie ze złością patrzyli, co wyprawiają najstarsze elfy, którym wszystko uchodziło na sucho ze względu na słuszny wiek. Jeden z nich, Chrabald, już zupełnie nie kontaktował. Siedział na swoim wózku wykrzywiony paraliżem ze stróżką śliny ściekającą mu po brodzie. Dwójka trochę młodszych (ale nadal na tyle starych, by budzić przerażenie wśród dzieci), Gono i Krocik, tańczyła. Ich starcze ciała owinięte były w zwiewne chusty, a błyszczące koraliki obijały się o pomarszczoną skórę. Każda figura poważnie narażała ich na nieodwracalne obrażenia, ale oni nie ustawali w tańcu do czasu, aż ostatnia nuta przebrzmiała. To była cena, jaką zapłacili za przegranie zakładu. Oburzone elfy i żona Santa Clausa w pośpiechu wyszli, zostawiając stare elfy same. Gono i Krocik, stękając, zwlekli się ze sceny i odeszli, by przebrać się z tych śmiesznych strojów i nikt nie zauważył diabolicznego błysku w oczach Chrabalda.

Tej Gwiazdki nikt nie zjadł pozostawionych przez dzieci ciasteczek.


Tekst nr 2

    Wściekot był zwierzęciem niezwykłym, choć na pozór niewiele różnił się od innych przedstawicieli swojej rasy. Ot, zwykły dachowiec o masywnych, krótkich łapkach i brzuszku, który niemal ocierał się o ziemię przy każdym ruchu Wściekota. Co jeszcze można o nim zwykłego powiedzieć? Jest czarny i ma białą plamkę pod bródką i chyba tu kończy się normalność tego kocurka. Ile ma to zwierze? Cóż, myślę, że nie więcej jak pięć miesięcy. Niemniej jednak jest bardzo buntowniczo nastawione do wszystkiego, łącznie ze swoim lustrzanym odbiciem. Nigdy nie miałam kota, który byłby tak mięsożerny jak Wściekot alias Armata. Nigdy też nie słyszałam, żeby kot miauczał tak przeraźliwie, kiedy tylko otworzy się kuchenne okno i nigdy nie widziałam, by jakiekolwiek zwierze reagowało na psa z tak wielką furią.
Dlaczego Armata? Cóż... Pierwsze imię tego zwierzaka brzmiało Armani (pseudo: Mani, Maniuni, Maniusi), cóż za błąd popełniłam nazywając tak ten żywioł! Mój kuzyn przechrzcił go więc na Armatę, co zresztą sto razy bardziej pasowało do tej żywej kuli armatniej. Okrągłe to, czarne to i nie znosi pieszczoch! Ale jak, do jasnej Petroneli, z Armaty zrobiłam Wściekota?! Ta historia zaczyna się od naszych sobotnich wypieków.
    Było to jakoś w połowie września, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi ogrzewając ostatnimi promieniami kostkę polbrukową, a Wściekot, wówczas zwany jeszcze Armatą, wygrzewał się w trawie. I wszystko toczyło się słodko i leniwie, z okna dobywała się woń English Tea Cookies, a od strony ulicy dochodził odgłos wesołej rozmowy. Armata uniósł swój czarny łebek, nastawił uszu i jął nerwowo machać ogonem. W tej chwili wyglądał cudnie, pomyślałam, że może w końcu mój ulubieniec zmienia się w kota, ale nie! Mały poderwał się z miejsca i jak kula wystrzelona z armaty przeleciał przez podwórko, wdrapał się na schody i usadowił się na bucie, z którego zrobił sobie legowisko. Napuszony, na przemian warcząc, mrucząc i miaucząc płaczliwie. Siedziałam wtedy na schodach prowadzących w dół do piwnicy, dopalając papierosa, którego waniliowy dym mieszał się z orzechowym zapachem ciastek. Gdyby nie mój pół wściekły kot wieczór byłby słodkim przedłużeniem wakacji, ale ponieważ czarnuch wydawał dźwięki nieartykułowane, podeszłam do niego i wzięłam na ręce. I był to pierwszy, poważny błąd dnia dzisiejszego i pierwszy symptom „przemiany” kociej.
    Mani warknął wściekle i zaczął się wyrywać z mojego uścisku, jak nigdy jeżąc się i zahaczając pazurami tylnych łap o moje nadgarstki. Cholera! Znowu dostanę wysypki na pół przedramienia! W każdym razie, zaczęłam się rozglądać, w poszukiwaniu przedmiotu bądź zjawiska, które tak zdenerwowały mojego ulubieńca. Postawiłam go na schodach i obserwowałam, jak zbiega w dół, zatrzymuje się pod oknem i zaczyna miauczeć, a potem na podwórko wbiegł mieszaniec owczarka niemieckiego i cholera wie czego. Za nim wpadła Miśka, trzymała w ręku zerwaną smycz i darła się jak głupia:
- Dina! Głupi psie, choooodź tu! - ledwo wysapała te słowa i padła na schodach, podpierając głowę lewą ręką - Boże! Ciągnęła mnie przez całą wiochę, bo coś wyniuchała!
Uśmiechnęłam się lekko i wyciągnęłam drugiego waniliowego częstując jednocześnie Miśkę. Blondynka wzięła różowego i zapaliwszy, zaczęła się przyglądać Dinie i Armacie. I wtedy zauważyłam, to … COŚ!
Moja młodsza siostra, której to dziś przypadła kolej pilnowania ciastek, „zwisała” trzymając w dłoni niedopieczone ciasteczko.
- No błagam cię, przecież Mani nie zje niedopieczonego ciasta! Chcesz mojego kota o niestrawność przyprawić?! - warknęłam i podbiegłam do okna, chcąc … Cholera wie co mi po łbie łaziło! W każdym razie rozmiękły herbatnik uderzył o kostkę, wydając przeraźliwe niemal pacnięcie. A wtedy się zaczęło.
Po moim słodkim, lekko zbuntowanym Armanim nie było śladu. Nie, nie, nie! Pies go nie zjadł! Skąd wam takie myśli przychodzą do głowy?! Ludzie, ja mam słabe serce, od serca jeszcze słabsze ręce, od rąk słabsze paznokcie, a od paznokci... Chrzanić co dalej!
Armata prychnął wściekle, kiedy ciastko wylądowało na chodniku, Dina podskoczyła wystraszona, a siedząca na schodach Michalina przekręciła głowę w prawo, mało nie przypalając sobie włosów różową fajką. Co ze mną? Poza tym, że jestem słaba psycho-fizycznie? Odskoczyłam pod ścianę domu, bo tak mnie to prychnięcie z rytmu wybiło, że aż zachwiało całą mną i gdyby nie ta ściana, to pewnie leżałabym cała w siniakach. Wróćmy jednak do Diny i … Tego kocura, który teraz wydawał się demonicznym pomiotem rodem z piekła. To naprawdę był ten sam kot, który spał pod stołem kuchennym?! I w ogóle, co on wyprawiał?! Zamierzał się tłuc o bryłkę zniekształconego ciastka?!
Najwyraźniej tak, bo kiedy przestał warczeć rzucił się na sporo większego od siebie pół wilczura. Dina najpierw charknęła, obnażając swoje wielkie kły, które przecież mogły moje malunie posiekać, następnie zmielić i w efekcie przerobić na czarno-czerwoną papkę! Ale kocur, który przeobraził się już we Wściekota, jął młócić najpierw powietrze w zasięgu swoich krótkich łapek, potem przycupnął na tylnych, wyprostował się i pazurem zahaczył o nos Diny, która uderzyła w pisk. Warto dodać, że był to pisk pełen bólu i przerażenia, a przynajmniej tak to zinterpretowała właścicielka psa. Dina nie miała więc innego wyjścia, jak podkulić ogon i pod czujnym okiem małego diabła przeczołgać się do Miśki, wysłuchując prychnięć, mrauczeń i pomruków złości. Kocię odczekało, aż psica odejdzie i zaczął krążyć wokół swojej „zdobyczy”. Nigdy nie wiedziałam go tak nastroszonego. Ogon miał jak szczotka do wycierania kurzu, a jego tłusty brzuszek wyglądał jak nabity złowieszczymi, czarnymi igłami. Każdy jego ruch mówił: nie podchodzić, bo połknę w całości! Toteż nie podchodziłam, nerwowo wypalałam papierosa do końca, oczekując na rozwój tego wydarzenia. Cóż zrobiła moja kicia? Przede wszystkim przestał się stroszyć, potem przysiadł w odległości jakichś dziesięciu centymetrów od ciastka i ostrożnie wysunął łapkę w stronę bryłki. Trzepnął ją, podniósł tyłek i podszedł bliżej. Znów uderzył w niedopieczone English Tea Cookie, tym razem dodając do swojego przedstawienia serię prychnięć i podskoków. Jakby „po kociemu” chciał wystudzić ciastko, które przecież było już całkiem zimne. Wtedy na pole bitwy wkroczył kot, postury syjama i o ubarwieniu podobnym do pandy. Przysiadł, miauknął, zmarszczył nos i wyeksponował jeden ze swoich długich kłów, po czym wyprężył się do skoku i...
Chwilę później biały kocur i ciastko zniknęli w gąszczu żywopłotu, Wściekot rzucił się w pogoń drąc się w amoku opętania, a moja komórka zaczęła dzwonić obwieszczając to pierwszymi dźwiękami „Wheel Of Fortune”.


http://i43.tinypic.com/15qsn0z.gif

Offline

 

#2 2009-09-27 15:30:45

whyou.

http://www.przemo.org/phpBB2/forum/files/vipn_118.png

Skąd: stąd.
Zarejestrowany: 2009-05-18
Posty: 280
Punktów :   
WWW

Re: Wezwanie nr 2 - Akejszon vs Czarlajna

   Pomysł.
Kot kontra Santa Claus. Santa Claus i elfy kontra kot i pies. Stanowczo praca druga pomysłowo bardziej się wykazała.
Praca nr. 1 - 1,5
Praca nr. 2 - 2,5


   Styl.
Tekst drugi genialny pod względem stylu. Tok myślenia, choć czasem chaotyczny, był naprawdę śmieszny i to znowu podwyższa ocenę. Mimo że czasami w ogóle nie wiedziałam co się dzieje i w jakim miejscu znajdowała się główna bohaterka (nie mówię o kocie), to i tak mi się podobał. Jedynka również ładnie napisana. Z błędów rzucających się w oczy, odnalazłam tylko: "za powiadały", co pisze się razem. Ogólnie nie jest źle.
Praca nr. 1 - 1
Praca nr. 2 - 2


   Poprawność.
Jak już wspomniałam, pod tym względem oba teksty były dobre. Przynajmniej jak na mój gust.
Praca nr. 1 - 2
Praca nr. 2 - 2


    Realizacja tematu.
Przyznam szczerze, że mam mieszane uczucia co do obydwu prac. "Groza wokół ciasteczka".. W zasadzie mało sprecyzowany temat. Miałabym z nim ogromne problemy. Nie chcę nikomu narzucać, że się z niego nie wywiązał, ale chyba większą "grozę" odnalazłam w drugim tekście. No nie wiem. Niby u Mikołaja też ona była, ale nie taka... Ogólnie nie skumałam pierwszego tekstu. Nie wiem czy ten Claus zginął czy co?
Praca nr. 1 - 1,5
Praca nr. 2 - 2,5


   Ogólne wrażenie.
Generalnie wszystkie teksty mi się podobały. W drugim panował chaos, ale było dobrze. W pierwszym końcówkę ledwo co zrozumiałam, ale też nie było najgorzej. jednak nie będę sobą, gdy dam pracom po tyle samo punktów. Co, jak co, ale któryś był lepszy. Niestety.
Praca nr. 1 - 2
Praca nr. 2 - 3


   Łącznie.
Praca nr. 1 - 8
Praca nr. 2 - 12

Ostatnio edytowany przez whyou. (2009-09-29 19:03:14)


. książka powinna być ciężka, bo w niej jest przecież cały świat .

! najbardziej niewdzięczny cham, jakiego znam, to ja sam !

Offline

 

#3 2009-09-30 18:01:41

 Piru

http://matma4u.pl/style_images/1/folder_team_icons/jadmin.png

status 5856475
Call me!
Skąd: z Zadupia
Zarejestrowany: 2009-04-09
Posty: 1489
Punktów :   
WWW

Re: Wezwanie nr 2 - Akejszon vs Czarlajna

Okej moja pierwsza ocena, więc nie wymagać ode mnie zbyt wiele!

Pomysł
Cóż oba pomysły podobały mi się, ciężko mi powiedzieć, który lepszy. Przyznam, że za lepszy, a może hm inny, uważam tekst drugi.
praca nr 1 - 1,5
praca nr 2 - 2,5

Styl
praca nr 1 - 2
praca nr 2 - 1

Poprawność
praca nr 1 - 2
praca nr 2 - 2

Realizacja tematu
Moim zdaniem obie prace spełniły wymogi tematu. W końcu była "groza w kół ciasteczka"
praca nr 1 - 2
praca nr 2 - 2

Ogólne wrażenie
Ogólne wrażenie... dobre. Obie prace są jak uważam świetnej jakości, jednak ja upodobałam sobie jak wiadomo tylko jedną . Bardziej mnie rozbawiły problemy Santa Clausa, niż kot-Armata, może to wina, że nie przepadam za świętami, które w gruncie rzeczy traktuje bardzo materialnie
praca nr 1 - 3,5
praca nr 2 - 1,5

Łącznie
praca nr 1 - 11
praca nr 2 - 9

Offline

 

#4 2009-10-01 19:52:50

vivian

http://www.przemo.org/phpBB2/forum/files/user_176.gif

739309
Skąd: Przemyśl
Zarejestrowany: 2009-08-10
Posty: 456
Punktów :   
WWW

Re: Wezwanie nr 2 - Akejszon vs Czarlajna

Pomysł
Praca nr 1 - 2
Praca nr 2 - 2

Styl
Praca nr 1 - 2
Praca nr 2 - 1

Poprawność
Praca nr 1 - 1
Praca nr 2 - 3

Realizacja tematu
Praca nr 1 - 3
Praca nr 2 - 1

Ogólne wrażenie
Praca nr 1 - 4
Praca nr 2 - 1

Łącznie
Praca nr 1 - 12
Praca nr 2 - 8


Utrzymaj jednak wiarę i zachowaj twarz
tyle mamy w sobie zła ile widzą inni
Zdobyć świata szczyt albo przeżyć jeden dzień
Zapamiętać sny i zrozumieć jeden z nich

Offline

 

Stopka forum

RSS
Powered by PunBB
© Copyright 2002–2008 PunBB
Polityka cookies - Wersja Lo-Fi


Darmowe Forum | Ciekawe Fora | Darmowe Fora
GotLink.plOprogramowanie stomatologiczne Lakierobejca woskowa Dlugie modne sukienki